Kwartet
zaprezentował
kompozycje
wydawniczo
jeszcze
nieistniejące,
zawartość
mającego
się
wkrótce
ukazać
debiutanckiego
albumu.
Scenę
przeszywały
atmosferyczne
dźwięki
z
pogranicza
jawy
i
snu;
muzyki
eksperymentalnej,
neurotycznej
psychodelii
i
jazz-rockowych
brzmień,
rozmytych
i
trudnych
do
precyzyjnego
zdefiniowana.
Powiedzieć,
że
grupa
operowała
przebogatym
wachlarzem
efektów
oraz
techniką
dworującą
sobie
ze
schematów,
to
jakby
nic
nie
powiedzieć.
Każdy
z
utworów
był
strukturalnie
zróżnicowany,
nakłuwany
częstymi
zmianami
tempa
i
nastroju,
z
jakąś
niepojętą
dla
mnie
sekwencją
zdarzeń
nieprawdopodobnych,
bardzo,
ale
to
bardzo
konceptualną.
Pulsujące
melodie
z
biglem
co
rusz
trzeszczały
pod
naporem
może
nie
mrocznej,
ale
subtelnie
złowieszczej
nuty.
„Vibe
creation”,
„Baobab”,
„Łukowica”,
„Triple
birth”,
„Dance
with
darkness”,
„Sun
&
air”,
„Atlas”,
„Weird
joke”
i
„Tesla
coil”,
z
„Green
Dolphin
Street”
Bronisława
Kapera
na
bis,
piątkowy
koncert
był
dla
mnie
trudny
do
zdekodowania
i
całościowo
enigmatyczny,
a
sam
kwartet
to
jeden
z
bardziej
nieprzewidywalnych
kolektywów
jazzowych,
jaki
miałem
okazję
ostatnio
spotkać.
Kolektyw
celebrujący
abstrakcję
w
sposób
zręczny,
na
zimno
i
z
klasą
podchodzący
do
wszelakich
podziałów
rytmicznych,
jak
i
stylistycznych.
Muzyka
wieczoru
–
muzyka
Jacek
Pietrzak
Quartet
–
wydobywająca
się
z
ich
mentalu,
z
ich
instrumentów,
w
mojej
głowie
układała
się
w
sposób
niejednoznaczny.
Niczym
wypatrywanie
zza
firanki
romantycznego
tańca
świateł
i
cieni
w
środku
nocy,
wzdłuż
znaczonej
latarniami
posępnej
alejki.
A
może
to
nie
taniec?
Może
klincz?
Krzyk?
Szarpanina?
Takich
jednocześnie
niepokojących,
a
zarazem
fascynujących
momentów
w
czasie
trwania
występu
było
całe
mnóstwo,
ale
każdy
z
nich
miał
zupełnie
inny
charakter,
rozmywający
się
w
pełnej
palecie
emocji
i
barw.
Jeżeli
w
trakcie
koncertu
stajemy
się
zakładnikami
charyzmy,
warsztatu,
mocno
przemyślanej
architektury
w
spinaniu
ze
sobą
niepowtarzalnych
historii
tworzonych
tu,
teraz
i
tylko
w
przestrzeniach,
które
wypełnia
się
tym,
co
w
jazzie
najbardziej
wyraziste
i
unikatowe,
to
znaczy,
że
trafiliśmy
pod
właściwy
adres.
Jakaż
to
była
piękna
klamra
5.
edycji
SJF.